Co to to nie. Limit głupstw popełnionych przeze mnie na ten rok został wyczerpany! Od teraz tylko i wyłącznie: racjonalność, przygotowanie, zimna głowa. Zero wariactw i głupich pomysłów!

Żartowałem. I tak nie macie tego na piśmie.

Powoli tradycją staje się fakt, że wyjazd w góry nie może pójść gładko. Tym razem wirusy postanowiły odłożyć wycieczkę, z zaplanowanego już weekendu, na późniejszy. Ale nie ma tego złego, cel został osiągnięty, a pogoda trafiła się wręcz idealna. (Ups, spoiler...)

Pomysł... Od dawna myślałem, że taki widok na górze musi być wyjątkowy. Popołudnie na Trzech Koronach i usłyszana myśl, luźno rzucona przez wycieczkę - "Jak fajnie by było tu zostać do jutra!" - tylko podsyciły chęć i wyobraźnię. Zgadzam się, zachód na Trzech Koronach i wschód na Sokolicy... Oj, chyba kiedyś trzeba będzie coś takiego zrealizować!

Półka skalna na Akademickiej Perci

Miłosna górska i motyle

Po pierwsze - dostać się do Krakowa. Wybór pada na kochane przez wszystkich PKP. Jeżeli nie chcemy podróżować przez pięć godzin oraz Radom, musimy wybrać pociąg o świcie. 4:28. Sen odrobimy w pociągu. Potem chwilę pozwiedzamy i coś zjemy.

Muszę powiedzieć, że widoki z okna o tej porze, przy wschodzącym słońcu, są przepiękne. Szczególnie w miejscach, gdzie poranna mgła zalega cienką warstwą nad łąką, mieniąc się kolorami w promieniach nowego dnia. Przez chwilę pomyślałem sobie: "Panie Konduktorze, możemy się na chwilkę zatrzymać? Aby zrobię fotkę i będziemy mogli jechać dalej!".

Książkę, którą wziąłem na podróż (miała starczyć na dwie podróże pociągiem!), skończyłem kilkanaście minut przed Krakowem. Ech, ten Kundera, za dobre powieści pisze, żeby nie pochłaniać ich jak gąbka..

Lampy na budynku administracyjnym na Wawelu

Sukiennice

Kawiarnia Wawel w dawnym budynku szpitalnym na Wawelu

W Krakowie zestaw obowiązkowy, kawa i wuzetka. To znaczy Stare Miasto i Wawel. Mamy kilka godzin do odjazdu busa, możemy sobie pozwolić na spacer. Mimo dość wczesnej pory, wycieczek istne zatrzęsienie. Sąsiedzi zza wschodniej i zachodniej granicy. Wydaje mi się, że stężenie obcokrajowców jest większe niż w warszawskim autobusie linii 175, jadącym z Okęcia.

Fotografów ślubnych też wielu. Pozdrawiam!

Kaplica Zygmuntowska na Wawelu

I nawet jak już człowiek pomyśli sobie - "O, podczepimy się pod jakąś wycieczkę, będziemy mieli wartościowy komentarz do widoków!" - niestety... Wszystkie wycieczki prowadzone po niemiecku, rosyjsku, ukraińsku, włosku. Angielskiego, czy też polskiego, nie znaleźliśmy. No dobra, znaleźliśmy, ale jedną, i do tego szła w przeciwną stronę! Damy radę sami.

Detal - brama na krakowskim Starym Mieście

Wikarówka na Wawelu

"Konrad, co Ty masz z tymi lampami?"

Nie wiem...

"Konrad, tytuł wpisu to 'Babia Góra', nie 'Kraków'!"

No już!


Z Krakowa wyjeżdżamy busem do Zawoi. Przeładowany. Kierowca nie polubił naszych internetowych biletów (o zgrozo, internetowi!). Sprawdzając dane, mamrotał pod nosem, czemu to też nie można kupić biletu u kierowcy, jak normalni ludzie. Widocznie nie wiedział, że z naszej dwójki, ja na pewno normalny nie jestem, a towarzysz podróży... No tak, z nim jest lepiej. Ale to ja kupowałem bilety!

W Zawoi wysiadamy na Widłach. Stężenie tlenu w naszych tętnicach wraca do prawidłowych poziomów po ponad dwóch godzinach jazdy w dusznym piekarniku. Zmiana butów na górskie, woda, słodycze, mapa. Jesteśmy gotowi, lecimy w kierunku Markowej.

Mimo, iż centrum wsi minęliśmy jeszcze jadąc busem, kilka kilometrów wcześniej, od bramy wejściowej Babiogórskiego Parku Narodowego dzieli nas prawie godzina szybkiego marszu. Po tym czasie zamiana asfaltu na ziemię, a prażącego słońca na szumiący las, brzmi wręcz bosko. Zawoja jest długa, bardzo długa, to jedna z najdłuższych wsi w Polsce.

Początek szlaku w Markowej

Kupujemy bilety wejścia - pocztówki - i podbijamy je specjalnym stemplem. Z tego miejsca jest tylko jeden szlak - zielony. Na początku jest szeroko, dosyć płasko i milutko. Ale, ale! Po kilkunastu minutach aklimatyzacji wśród drzew, ścieżka staje się coraz bardziej stroma. Na trasie jest kilka znacznych podejść, na których można się nieźle zmęczyć.

Szlak prowadzi do schroniska PTTK na Markowych Szczawinach. Wejście zajmuje nam półtorej godziny (i pochłania większość naszych zapasów wody). Dookoła budynku pora obiadowa trwa w najlepsze. Część turystów zdążyła już osiągnąć szczyt, nacieszyć się widokiem i zejść. Inni rozkładają się w schronisku na nocleg. A my kupujemy wodę i powolutku pijemy herbatę.

Schronisko PTTK na Markowych Szczawinach

Znakowanie na Akademickiej Perci

Drogowskaz na Markowych Szczawinach

"Perć Akademików", czy też "Akademicka Perć". Jeden z najtrudniejszych szlaków w Beskidach. Znakowany na żółto. Pół kilometra przewyższenia do pokonania po północnej, najbardziej stromej stronie Babiej. Po kilkunastu minutach wędrówki osiągamy wysokości, na których regiel górny przerzedza się, ustępując miejsca kosodrzewinie. Jest stromo. Jest nieźle.

Las za Skrętem Ratowników

Wychodzimy z lasu. Kolejne kilkanaście minut wśród kwiatów i motyli. Powoli czujemy wysokość i intensywność szlaku, w nogach i w oddechu. Czas na czekoladę w dużych ilościach.

Dochodzimy do półki skalnej. Słyszę: "To tu są łańcuchy?". Tak, tu są łańcuchy. Straszne. Na szczęście żaden z nas nie ma alergii na to słowo. Ja wręcz przeciwnie, takie odcinki wręcz uwielbiam. Wspinaczka, czy też trawersowanie po skałkach... Będę się musiał kiedyś zastanowić nad wchodzeniem tak bardziej profesjonalnie, z liną, uprzężą i kaskiem.

Półka skalna na Akademickiej Perci

Półka ma jakieś pół metra szerokości, zwinnie przechodzimy na drugą stronę, zatrzymując się na chwilę na środku. Zaczyna być całkiem widokowo. Chwilę później natrafiamy na kolejne łańcuchy. Tym razem prowadzą w górę. Uśmiecham się szeroko, to lubię! Nie spodziewałem się takich wejść, ale jak najbardziej to jest to! Kilka dobrych chwytów skalnych i w mig jestem nad łańcuchami. Gdyby było mokro, pewnie mogłyby się przydać, ale w tych warunkach - dziękuję, nie skorzystam.

Powyżej jeszcze jeden kominek, ostatni. Do asekuracji klamry i łańcuchy w górnej części. To jest wejście na tzw. Czarny Dziób. Chyba najtrudniejszy kawałek trasy. Tak, ten szlak niesamowicie mi się podoba.

Wejście na Czarny Dziób

Kominek na Akademickiej Perci

Wyżej już zaczyna się gołoborze. Jeszcze jeden odpoczynek zanim zaatakujemy szczyt. Podczas niego mija nas starszy turysta. Widzę, że też zmęczony, spocony, ale w nogach ma moc. Tak, bez plecaków i nam byłoby łatwiej. Oferuję mu łyk wody, chwilę rozmawiamy. Zostawił bagaż w schronisku, wejdzie na szczyt i zejdzie na nocleg.

To tak jak my. Tylko że nam plecaki ciążą, zamiast bezpiecznie czekać na nas pod dachem. Ale oprócz tego, to tak jak my.

No, może z wyjątkiem jeszcze jednego szczegółu. My nie schodzimy na nocleg.

Dzwonek Alpejski na babiogórskim gołoborzu

Drogowskaz na Markowych Szczawinach nie myli się za bardzo. Półtorej godziny i jesteśmy na szczycie. Akurat, siódma wieczorem. Rozglądamy się. Słupek graniczny, drogowskaz, ołtarz polowy, tablica pamiątkowa poświęcona Janowi Pawłowi II, charakterystyczny mur kamienny. Niestety, powietrze dookoła niezbyt przejrzyste, na horyzoncie ciężko dostrzec Tatry. Mimo to, jest dobrze. Rozkładamy się na skałkach, zasłużone kilkanaście minut leżakowania.

Widok z Diablaka w kierunku Orawy

Inni turyści powoli rozkładają się na szczycie: wygodna miejscówka, kubek herbaty, kieliszek wiśnióweczki. Zbliża się pierwszy z dwóch spektakli tej nocy. Z każdą chwilą słońce coraz niżej, coraz bliżej horyzontu. My też relokujemy się w miejsce z dogodniejszym widokiem.

Widok z Diablaka w kierunku Żywca

Tafla wody, nad którą zachodzi słońce, to Jezioro Żywieckie. W tę stronę widać stąd także Cyl (Mała Babia Góra), Pilsko, Baranią Górę, Skrzyczne, Klimczok. Młodzież kilkadziesiąt metrów poniżej szczytu zaczyna grać na gitarze. Cholera, po kilku biwakowych piosenkach rozpoczynają "Morskie Opowieści"... Jak znają zwrotki, to nie skończą do rana.

Zachód słońca nad Jeziorem Żywieckim

Szlak w kierunku Kościółków

Zachód słońca na szczycie Babiej Góry

Kilkanaście minut po zachodzie słońca towarzystwo zaczyna szukać lepszych miejsc do przetrwania nocy. My zostajemy jeszcze przez chwilę na miejscu, potem przejdziemy pod kamienny mur, osłoni nas przed chłodnym wiatrem. W międzyczasie zakładamy wszystkie ubrania, które mamy ze sobą. Mimo świetnej pogody i lekkich podmuchów od południa, troszeczkę marzniemy.

O wiele bardziej niż troszeczkę...

Łapiemy godzinę, półtorej godziny snu. Jest coraz ciemniej, niebo staje się czarne jak smoła. Podziwiamy Drogę Mleczną, tutaj widać ją bardzo wyraźnie. Chyba nigdy nie widziałem jej na żywo w takiej okazałości. Niestety nie udało mi się tego widoku uchwycić na fotografii, zabawa ze statywem i aparatem skończyła się na kilkunastu nieostrych ekspozycjach. No trudno. Ale na pocieszenie wyszedł mi taki oto Żywiec nocą:

Żywiec i okolice nocą

Ale zabawa zdjęciami nie potrwa kilku godzin, do wschodu słońca. Próbujemy spać, ale mimo zmęczenia budzimy się po kilku, kilkunastu minutach od zaśnięcia. Medytujemy, chyba tak można to najlepiej określić. Z chwilowymi przerwami na świadome spojrzenie dookoła, czekamy na wschód.

Od trzeciej rano na szczycie powoli przybywa osób. No tak, pobudka w schronisku, czołówka i czerwonym szlakiem przez przełęcz Brona i Kościółki na szczyt. Powoli kończy się miejsce przy kamiennym murze. Coraz więcej ludzi. Na horyzoncie coraz jaśniej. Wiedziałem, że wschody na Babiej są popularne, ale zobaczyć to na żywo... Robi wrażenie.

Babia Góra przed wschodem

Babia Góra przed wschodem

Wschód słońca na Babiej Górze

"Dzień dobry."

Wschód słońca na Babiej Górze

Kilkadziesiąt osób, może nawet setka, przynajmniej kilkanaście statywów. Wszyscy spokojnie obserwują wielką, czerwoną dynię, która w niezłym tempie zajmuje swoje miejsce na niebie. W tym momencie widać, że Ziemia się kręci, i to dosyć szybko! Pierwsze, nieśmiałe promyki słońca zaczynają ogrzewać zziębniętych turystów.

Panorama Beskidów i Tatr z Diablaka

Lekki uśmiech na twarzy. Udało się, założony cel osiągnięty. Posiedzimy jeszcze chwilę. Moje poczucie czasu jest już nieźle zaburzone, z zamkniętymi oczami powiedziałbym, że jest dziewiąta, dziesiąta. Nie. Jest 5:15. Niedziela. Dzień rozpoczął się dopiero przed chwilą.

Tatry widziane z Babiej Góry o wschodzie

Wytężając wzrok, można dostrzec zarys Tatr. Pierwsze szczyty z lewej strony, to Tatry Bielskie, Bujaczy Wierch i Hawrań. Dalej w prawo Tatry Wysokie, Jagnięcy, Kieżmarski, Lodowy... Aż w końcu najwyższy ze wszystkich, Gerlach, a za nim Rysy i Wysoka. Na zdjęciu, jak już pewnie spostrzegliście, podpisałem niektóre szczyty - wystarczy najechać myszką.

Wschód na Babiej Górze

Schodzimy. Mniej więcej w połowie żywi. Na plecach znowu kilogramy. Z tego wszystkiego to chyba statyw mi najbardziej ciąży. Szlak czerwony, prowadzący na przełęcz Krowiarki. Aparat zostaje w torbie, czasu już też nie liczymy. Po prostu schodzimy.

Za Sokolicą spotykamy coraz więcej ludzi idących w przeciwnym kierunku, na szczyt. Wiele osób nalega na tradycyjne, górskie "cześć!". Głupio nie odpowiedzieć, robię to zupełnie odruchowo, automatycznie. W końcu do pewnego turysty wypaliłem: "dobrý den!". Towarzysz odwrócił się, patrząc na mnie z bardzo ciekawą miną. Przez chwilę analizowałem, co się tak właściwie stało, po czym powiedziałem: "A tak! Następnemu, co mi powie 'cześć', odpowiem 'ahoj'! ".

I tak też mu odpowiedziałem. I był to ostatni turysta na tym szlaku. W końcu doszliśmy do Krowiarek. Chwila przerwy, przed nami ostatni kawałek trasy, musimy dojść do Zawoi Policzne. Niebieski szlak, pierwsza część przez las, potem asfaltową szosą karpacką. Tu czeka na nas bus do Krakowa. Do odjazdu ponad pół godziny, kierowca śpi na przedniej kanapie. Temu to dobrze!

Budzę się w Krakowie. Mamy kilka godzin do przeczekania i brak jakichkolwiek sił witalnych. Ten dzień jest jeszcze bardziej gorący niż wczorajszy. Szybko osiągamy konsensus: idziemy na Planty i siadamy w cieniu. Oprócz wczesnego obiadu na mieście, to jedyne co robimy w królewskim mieście, oczekując na pociąg do domu. No może nie jedyne - oprócz tego staramy się nie zasnąć na ławce!

Na peronie tłok i rozgardiasz. Wyczuwam szwindel. Z głośników płyną komunikaty. Pociąg zmienia peron. Wiedziałem! Co ciekawe, na krakowskim dworcu za opóźnienia nie przeprasza się uprzejmie, tylko tak po prostu: przeprasza się. No tak, w Krakowie liczy się precyzja.

Diablak - szczyt Babiej Góry

Bardzo dobrze, że książkę przeczytałem w drodze do Krakowa. Teraz mogę z czystym sumieniem uśmiechnąć się i - z poczuciem wypełnionego planu w stu procentach - bezczelnie przespać całą podróż.

Dobranoc!