Posiedźmy na szczycie! Jeszcze chwilę, jeszcze troszkę! Takie piękne słoneczko, lekki wiaterek i baranki na niebie!

Zdradliwy słowacki wiatr, zdradliwe słowackie chmury. Schodzimy!

Pod Morskie Oko dochodzimy o ósmej. Czas na chwilę odpoczynku po długim kawałku niewdzięcznego asfaltu. To znaczy... Pijemy herbatę i towarzysz odpoczywa, bo ja zaczynam wygłupiać się z aparatem! Strzelam też kilka selfie, przecież podobno jesteśmy w jakimś całkiem modnym miejscu... ;) Będzie lans! (bynajmniej, nikomu ich w życiu nie pokażę, są straszne!)

Panorama spod Morskiego Oka

Widok wynagradza asfalt, a przecież jeszcze nie zaczęliśmy wędrówki "na serio". Morskie Oko i górskie szczyty nie mieszczą się w kitowym obiektywie. Cholera, trzeba będzie zainwestować w szeroki kąt! Cóż, trzeba będzie sklecać panoramę z kilku zdjęć. Może jest trochę pod słońce, ale najważniejsze rzeczy widać!

Od lewej: Żabi Szczyt Niżni razem z Granią Apostołów, Niżnie Rysy, za którymi widać 'te wyższe' Rysy. A dalej: Żabia Przełęcz, wysunięta w naszym kierunku Kazalnica i trzy Mięguszowieckie Szczyty - Czarny, Pośredni i Wielki. Na przełęcz (Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem), leżącą pomiędzy pierwszymi dwoma, można się dostać zielonym szlakiem spod Czarnego Stawu.

Na prawo od Wielkiego Mięgusza leży Hińczowa Przełęcz i Cubryna. Panoramę kończy charakterystyczna "igiełka" - Mnich. Opanowany przez wspinaczy, spod 'Moka' wydaje się taki malutki... A przecież ściana, którą widać z tego miejsca, opada pionowo przez niemal ćwierć kilometra!

Pod schroniskiem wchodzimy na Ceprostradę, znakowaną żółtym kolorem. Wystarczy kilkanaście minut aby lustro Morskiego Oka było już w dole, a budynek schroniska daleko, daleko z tyłu. Ta część szlaku jest bajkowa, przepiękna. Dookoła drzewa, kosówka, kwiaty i motyle. Z lewej strony wielka grań, a przed oczyma mała dróżka, przebijająca się pośród tego wszystkiego do góry.

Robi się gorąco. Korzystamy z małego strumyczka, płynącego przez jeden ze żlebów przecinających szlak. Woda to siła, zwłaszcza taka jak tu - lodowata!

Mnich

Dzwonek alpejski

Dla spostrzegawczych - Mnich, nie dość, że wygląda jak zakonnik w kapturze, jest także "podpisany" - spróbujcie na jego pionowej ścianie znaleźć literę 'M"! Przez jej prawą nóżkę prowadzi "Wariant R", czyli jedna z najtrudniejszych dróg wspinaczkowych na Mnichu. Zresztą, zobaczcie sami, jak przechodzili ją w 1961 roku:

Cholera, trzeba będzie zainteresować się wspinaczką po Tatrach...

Dorzucam do listy marzeń.

Dochodzimy do rozwidlenia szlaków. Można stąd, wybierając czerwony szlak, prowadzący przez Dolinkę za Mnichem, dojść do Wrót Chałubińskiego. My jednak dalej lecimy Ceprostradą. Dolny odcinek szlaku był bajkowy, magicznie radosny i kolorowy (napisał człowiek, który nie lubi przedzierać się przez dolne partie!). A teraz...

Surowo, trawiaście, kamieniście. Monotonnie suniemy naprzód. Za nami widok na Wysoką, Rysy, oba stawy, choć Morskie Oko powoli znika z oczu. Nawet Mnich wydaje się być taki malutki. I to niebo... Zza grani, od słowackiej strony suną coraz niższe, szarobure chmury. Nie wróży to najlepiej!

Po niecałych dwóch godzinach wędrówki spod Morskiego stajemy na Szpiglasowej Przełęczy. Przed nami coś, czego jeszcze nie widziałem - słynna "Piątka", z dosyć znajomą już granią, choć tym razem patrzymy na nią z drugiej strony.

Dolina Pięciu Stawów Polskich i Orla Perć ze Szpiglasowej Przełęczy

Z Pięciu Stawów Polskich tylko jeden (Przedni) pozostaje ukryty. Wielki i Czarny od razu rzucają się w oczy (Wielki po prawej!), Zadni Staw widać pod Świnicą - w Dolince pod Kołem, a Mały zaraz po prawej stronie Wielkiego - trzeba się dobrze przypatrzeć!

Dolina Pięciu Stawów. No chyba, że chcemy policzyć wszystkie stawy w tej dolinie, wtedy wyjdzie ich sześć - rachunek psuje Wole Oko, leżące zaraz pod Zadnim Stawem Polskim.

Tatry Wysokie, Morskie Oko i Czarny Staw pod Rysami ze Szpiglasowej Przełęczy

Myk-myk na szczyt. Słupek graniczny przyklepany - czas na herbatę i zdjęcia. Tak, po tych chmurach widać, że niestety nie powinniśmy siedzieć zbyt długo na górze. Kilka minut po nas na szczyt dociera ksiądz w cywilu z dwiema siostrami - w pełnym umundurowaniu! Wow - można!

Panorama szczytów Tatr Wysokich ze Szpiglasowego Wierchu

Schodzimy. Nadal podążamy za żółtym kolorem. Od strony "Piątki" końcowy odcinek szlaku na Szpiglasową Przełęcz ubezpieczony jest łańcuchami. Nie sprawia nam on jednak trudności, mimo iż wiadomo - łatwiej wejść, niż zejść. A potem to już... w dół, w dół, w dół - po kamiennych stopniach. Tak, nie jest to najbardziej pasjonująca droga w Tatrach.

Dookoła coraz ciemniej, coraz bardziej szaro.

Wielki, Mały i Przedni Staw Polski

Szlak na Szpiglasową Przełęcz

W Dolinie zmieniamy kierunek trasy - przez chwilę podążamy niebieskim, a potem skręcimy na zielony szlak prowadzący przez Roztokę i dojdziemy z powrotem do Palenicy, gdzie zaczynaliśmy wycieczkę. Po kilku minutach marszu, na drewnianym mostku przy ujściu wód z Wielkiego Stawu, przychodzi czas na zejście do Doliny Roztoki.

Ej, chodźmy zobaczyć schronisko, jesteśmy tu przecież pierwszy raz, to możemy chociaż zajrzeć!

Zajmie nam to dziesięć minut, nie więcej!

Tak mi przyszło na myśl, i tak szybko zaproponowałem - dokładnie na tym drewnianym mostku. Niedługo potem dziękowałem sobie, że wpadłem na tak genialny pomysł.

Wiedziałem, że w górach pogoda potrafi mieć tempo sprinterskie. Ale żeby tego zjawiska doświadczyć na własnej skórze? To jest zupełnie co innego...

Bo do schroniska zdążyliśmy dojść. Tylko tyle. Aż tyle!

Grzmot.

I deszcz. Ha! Deszcz? Zlewa! Nawałnica! Cholernie prawdziwa, mokra, tatrzańska burza!

Kto nie zdążył wejść do schroniska, przytulił się do ściany - wysunięty dach "chronił" przed ulewą. Ci pierwsi (farciarze!) usiedli na ławkach przy samym budynku. Druga warstwa ludzi (w tym i my!), stała obok, a ulewa moczyła im nogi. Trzecia warstwa ludzi stała już na granicy - i tak było im lepiej tutaj, niż na szlaku.

I jak oceniasz pomysł, żeby zajść do schroniska?

Grom za gromem porusza schronisko z jego posad. Głośno!

Twój pomysł? Był zajebisty.

Pół godziny później (w tych warunkach bardzo miło się rozmawiało w tym tłumie, a i nasze plecaki grzecznie spoczywały na kolanach siedzących farciarzy - dzięki wielkie!) przestało padać, a zza chmur słońce zaczęło nieśmiale błyskać. Skoro tak - spadamy stąd!

No... Chyba jednak ująłem to wtedy w troszkę mocniejsze słowa... ;)

Z powrotem na drewniany mostek, potem dalej na zielony szlak, prowadzący obok potoku Roztoka. Idąc niemal na czworaka przez jedną z litych, mokrych i niesamowicie śliskich skalnych płyt dziękuję losowi, że nie było nas tutaj podczas burzy. Pomagamy małżeństwu, które próbuje po tej kilkumetrowej skale wejść w górę do "Piątki". Pytają się, czy jeszcze dużo takich odcinków napotkają - nie, na szczęście to chyba jedyny taki tutaj...

Największy polski wodospad - Siklawa

Wąsko i ślisko, ciężko się mijać, a kilka chwil temu wyprzedziliśmy o wiele wolniejszą grupkę. Ale muszę się (akurat tutaj! akurat teraz!) zatrzymać i sięgnąć po aparat. Przepiękna Siklawa - najwyższy wodospad w kraju. W tym miejscu, w tych warunkach, mam na niego całe piętnaście sekund. Chyba się udało!

Za chwilę połączenie z czarnym szlakiem, Nowa Roztoka, i...

Cisza przed burzą przy schronisku w Dolinie Pięciu Stawów Polskich

Jedyne, co zdążyłem, to włożyć kurtkę. Nie dopiąłem nawet nogawek spodni. Nie było już po co. Torbę z aparatem czym prędzej osłoniłem, choć nie łudziłem się, że będzie kompletnie przemoczona.

Jeżeli przy schronisku byliśmy świadkami tatrzańskiej burzy, to to był gniew niebios. Niektórzy z turystów próbowali jeszcze chodzić po wystających kamieniach, omijając to, co kiedyś było szlakiem, a zamieniło się w regularny potok. Nie wiem po co...

Chlup, chlup.

Chlupie tak co krok - od pierwszej minuty ulewy mam buty pełne wody. Przemoczony jestem do cna, a ulewa nie ma zamiaru choćby zelżeć. Pilnuję tylko dwóch rzeczy - towarzysza i aparatu, aby jak najmniej zamókł. A to, że co drugi krok wchodzę w wodę głębszą niż cholewki moich butów? Kto by się tym już teraz przejmował?

Przez godzinę nie zapamiętałem nic oprócz szalonego deszczu oraz strug wody płynących pod nogami. A potem wyszliśmy z lasu na asfalt przy Wodogrzmotach Mickiewicza. Idealnie w tym momencie, jakby ktoś przyciskiem wyłączył chmury, błyskawicznie przestało lać. Po kilkunastu sekundach wyszło słońce, drwiąc z setek turystów schodzących do Palenicy.

Wodogrzmoty Mickiewicza

Siklawa

Z gór schodziły setki, jeżeli nie tysiące ludzi. Jak my się zabierzemy do Zakopanego? Na szczęście górale to przedsiębiorczy ludzie, i najwyraźniej przy takich burzach, wszystkie (co do jednego!) autobusy z Podhala przyjeżdżają na parkingi, aby przewieźć ceprów z powrotem do cywilizacji. Wsiadamy. Uff!

Ja - mokry. On - mokry. Mój aparat i komórka - na szczęście całe. Jedno jest pewne - tego dnia z pewnością nie obędziemy się bez dużego kubka grzanego wina!