Kiedy po raz pierwszy wchodziłem na Halę Gąsienicową, złapałem się za głowę. "Ja chyba śnię! Niemożliwe..."

"Kto do cholery przytargał tu tyle tak pięknych gór i skał?"

Tam z tyłu? Kawałek Orlej Perci: Kozi Wierch, a po jego lewej stronie - Granaty. Jeszcze dalej w lewo - Żółta Turnia. Przed nami Czarny Staw Gąsienicowy. A po prawej.. Tak, to właśnie on. Kościelec.


Moja znajomość z Tatrami do tej pory jest dość jednostronna: ja je bardzo lubię, one mnie - nieszczególnie. Kiedy w innych górach trafiam na niezłą pogodę, tak tutaj... zawsze coś się dzieje!

W tamtym roku wpadliśmy do Zakopanego na tydzień. Była to moja pierwsza wycieczka w Tatry. Druga połowa września, ludzi mniej, a pogoda trochę bardziej stabilna niż w lecie. Na dobry początek wybieramy Czerwone Wierchy. Budzimy się - ciemno, zimno, nieprzyjemnie. Rondo AK, wsiadamy w jeden z pierwszych busów. Wysiadka w Kirach. Dość mgliście i chłodno, ale po chwili marszu robi się gorąco.

Powoli wychodzimy na górę, a tam coraz dziwniej. Zimniej. Mgliściej. Bielej! W końcu doszło do tego:

Małołączniak we wrześniu

Czerwony szlak przez Czerwone Wierchy we wrześniu

Kilka minut przed Krzesanicą, słyszymy pytanie od turystki, która od Chudej Przełączki wędruje tempem podobnym do naszego - "Przepraszam, czy wiecie może ile jeszcze do Ciemniaka? Kilka razy robiłam tę trasę, ale w takich warunkach to jeszcze nie..".

Zwątpiła, gdy powiedziałem jej, że na Ciemniaku razem zrobiliśmy kilkuminutową przerwę na oddech (moja nazwa - odzipek!), a teraz już prawie dochodzimy na Krzesanicę. Zeznania schodzącej z niej pary turystów uwiarygodniły moje słowa - bez nich chyba by mi nie uwierzyła.


A w tym roku.. Plany były proste - wejść na jak najwięcej, jak najwyższych szczytów, bo jedziemy w sezon długich i upalnych dni. Sierpień, tym razem śnieg nas nie zaskoczy!

Potwierdzam, śnieg nie zaskoczył. Najpierw zaskoczyła Renata - powiedziała, że ona takich upałów nie lubi, więc nie będzie klimatyzować wnętrza (foch! - a co!). Jak już dojechaliśmy w tych nieludzkich warunkach (a pomyśleć, że kiedyś nie było klimy!), to zaskoczyła pogoda. Można to opisać tylko i wyłącznie słowami (no.. trochę zmienionymi), niegdyś bardzo popularnego, księdza Natanka:

Jeśli w Twoich górach jawi się smutna, bura chmura, to już wiedz, że tam się coś bardzo mocno burzy.

Ale o burzy dopiero w następnym tatrzańskim wpisie. Teraz czas na najważniejszego gościa dzisiejszego tekstu.

(pssst..! to ten po lewej!)

Kościelec i Świnica widziana z Zielonej Doliny Gąsienicowej

Zanim jednak ujrzymy Kościelec ze szlaku, musimy dojść do Hali Gąsienicowej. Z Kuźnic drogi wychodzą dwie: przez Jaworzynkę albo przez Boczań i Skupniów Upłaz. Zgodnie z filozofią: "im szybciej wyjdziesz z lasu, tym lepiej", pod górę zawsze podążamy tym drugim szlakiem.

Pierwsze moje wejście na Gąsienicową. Pamiętam, że widok całych tych gór, jeszcze na kilka chwil przed dojściem na samą Halę, zrobił na mnie przeogromne wrażenie. Przy każdym kolejnym spojrzeniu na ogrom tego fenomenu, ciężko mi było powstrzymać się od opuszczenia szczęki na szlak.

Tak.. W Tatrach to wrażenie nadal mnie nie opuściło, i przeczuwam, że mnie nie opuści przez długi czas.

Wejście na Halę Gąsienicową

Wchodzimy na Gąsienicową. Na Hali zaczyna się nasza pętelka. Tutaj wybór szlaku sprowadza się do pytania: czy najbardziej stromym odcinkiem dzisiejszej trasy (nie licząc podejścia na Kościelec!) wolimy wchodzić czy schodzić? My mamy w planach ostre podejście na Karb. Przy Murowańcu nie marudzimy - są ładniejsze miejsca na odpoczynek.

Kościelec, razem z niższą granią Małego Kościelca, odchodzi bokiem od głównej grani Tatr i dzieli Dolinę Gąsienicową na dwie części - Zieloną oraz Czarną. Patrząc z perspektywy Hali, wchodzimy w lewą (Czarną) odnogę. Pół godziny marszu niebieskim szlakiem doprowadza nas pod Czarny Staw Gąsienicowy. Dopiero tutaj robimy dłuższy postój, a ja jak głupi strzelam zdjęcia, a wśród nich taką oto panoramę:

Letnia panorama spod Czarnego Stawu Gąsienicowego

Po chwili na herbatę, czas na nas. Kierujemy się w prawo, na czarny szlak (kolory nie oznaczają trudności!). Droga do góry wiedzie przez kamienne rumowisko. Na szarozielonych skałach dosyć łatwo zagapić się i przez chwilę zgubić szlak - należy pilnie śledzić namalowane oznaczenia. Tutaj zaczyna się podejście na Mały Kościelec i Karb. Oprócz Kościelca, jest to najbardziej stromy odcinek wycieczki - czuć, że idziemy ostro do góry. Dodatkowo, jest on zacieniony w wielu miejscach - w chłodniejsze dni może tu być bardzo ślisko! (rok temu było!)

À propos ślisko. Ostatnią trasę pierwszej wycieczki w Tatry otwierał Kasprowy Wierch. Pieszo na szczyt, do obserwatorium, a potem przez Goryczkową Czubę oraz Suche Czuby Kondrackie. Śnieg, który spotkaliśmy kilka dni wcześniej na Czerwonych Wierchach, zdążył już trochę stopnieć, ale ponad reglami nadal było białawo. Trawy na swoich ostrzach nosiły, uformowany przez wiatr, szron kilkukrotnie grubszy od ich cienkich łodyżek.

Ostatni kawałek szlaku pokonaliśmy na czworaka. Każdy kamień pokryty był solidną warstwą lodu. Po doczołganiu się na szczyt, jeden z kompanów skwitował to podejście takim oto zdaniem: "Wchodziłem tędy kilkukrotnie, ale to jest pierwszy raz, kiedy z tego wejścia mogę coś wynieść.".

Kościelec widziany ze szlaku na Czarny Staw Gąsienicowy

Kościelec widziany z Kasprowego Wierchu

Niecałe czterdzieści minut i jesteśmy pod Kościelcem - na przełęczy Karb. To tutaj rok temu spotkaliśmy doświadczonego, siwego pana w sile wieku. Porozmawialiśmy przez kilka chwil, zapytałem go o warunki na Kościelcu. Powiedział, że od połowy bez raków lepiej nie iść, śnieg i lód. Wycofał się, bo nie miał sprzętu. Zrezygnowaliśmy i my - głupotą byłoby pchać się na takie warunki bez lepszego przygotowania. "Kościelec zrobimy za rok." - powiedziałem.

Tak też się stało.

Wchodząc na Kościelec, są trzy rzeczy, które mogą powodować małe problemy. Pierwsza, to ekspozycja. Tutaj na kazdym kroku widać, że płyty skalne są pochyłe, a terenu pod nogami jest mniej niż normalnie. Czasami kroki trzeba stawiać w kilkucentymetrowych rysach płyt, a kilkukrotnie napotkamy sytuację, gdy kilka, kilkanaście metrów musimy przejść po gładkiej skale. Ostrożnie, gdy jest ślisko i mokro!

Kościelec widziany z podejścia na Świnicę

Jeżeli chodzi o 'problem' z ekspozycją - przecież po to jadę w góry! Kolejne dwa kłopoty też kocham, a są to: kominek (dość prosty) w pierwszej połowie podejścia oraz kilkumetrowa półka pod samym szczytem. W sezonie pod szczytem (a także na szczycie) można utknąć na kilkanaście minut. Na szczęście można także znaleźć mniej uczęszczane dróżki na tej półce. Cholera, być może trzeba będzie kiedyś zainteresować się wspinaczką ze sprzętem...

Zapomniałem o jednym. Na tym szlaku nie znajdziecie łańcuchów. Ani jednego ogniwa.

Zapomniałem też o drugim. Nie zapomnijcie od czasu do czasu oderwać wzroku od skał i spojrzeć za siebie.

Półka pod szczytem Kościelca
Kominek w pierwszej połowie wejścia na Kościelec
Panorama Orlej Perci ze szczytu Kościelca

Ze szczytu widać piękną panoramę Orlej Perci - od Świnicy idąc w lewo (czyli od prawej strony powyższego zdjęcia): Zawratowa Turnia, Zawrat, Mały Kozi Wierch, Zmarzła Przełęcz, Kozi Wierch, Czarne Ściany i w dole Kozia Dolinka. Następnie trzy Granaty: Zadni, Pośredni, Skrajny. Na Skrajnym Granacie Orla skręca w prawo, w stronę niewidocznej stąd przełęczy Krzyżne.

W oddali, przez Zamarłą Przęłęcz, bliżej Małego Koziego Wierchu, nieśmiale pokazuje się Mięguszowiecki Szczyt Wielki. Natomiast bliżej jego wyższego towarzysza widać Rysy oraz Wysoką. Pod przęłęczą, w dolince - Zmarzły Staw Gąsienicowy. Jak zauważył Karłowicz, wyłącznie z Kościelca widać naraz wszystkie Stawy Gąsienicowe.

W stronę Tatr Zachodnich panorama jest dosyć standardowa - Kasprowy, Czerwone Wierchy, Giewont... Na horyzoncie można dojrzeć Pilsko i Babią Górę.

Na szczycie korzystamy ze słońca, totalny relaks i odprężenie. Mógłbym tak siedzieć bez końca. W takich warunkach godzina mija szybciutko - przecież usiadłem tylko na pięć minut, potem zrobiłem kilka zdjęć i wypiłem kubek herbaty, a tu już trzeba schodzić. Tak to już jest.

Kościelec widziany z Hali Gąsienicowej

Płyty skalne na szlaku prowadzącym na Kościelec

Z Karbu schodzimy do drugiej, Zielonej odnogi Doliny Gąsienicowej. I znów kawałek szlaku (znakowanego kolorem niebieskim) prowadzi po rumowisku skalnym. Jednak tym razem jest on trochę łagodniejszy niż podejście od strony Czarnego Stawu.

Odwiedzamy kolejne Stawy Gąsienicowe, podążając do zamknięcia naszej pętelki przy Murowańcu. Z samej trasy (wg mapy: 8h, 17km, 1300m przewyższenia), to już chyba tyle. No, przy Zielonym Stawie zamieniamy jeszcze kilka słów z kaczuszkami. Podobno tutejsza woda zimna, ale za to widoki piękniejsze niż w 99% miejsc w Polsce! Zgadzam się w stu procentach!


Schodząc z Hali Gąsienicowej zawsze czekam na ten moment, kiedy Kościelec i reszta tego górskiego gangu już za kilkanaście kroków ma zniknąć z pola widzenia. Wtedy odwracam się, biorę glęboki oddech, patrzę na te wszystkie szczyty i cichutko mówię pod nosem: "do zobaczenia"...

Kaczka pływająca w Zielonym Stawie Gąsienicowym

A więcej o zwierzakach, chmurach, szczytach i dolinach w kolejnym wpisie o Tatrach! A już teraz zapraszam was na fan(fun)page tego bloga: facebook.com/akonradnapisal. Za wszelkie 'lajki i szery' (like&share) będę niezmiernie wdzięczny!

Ah, zapomniałbym. Mam jeszcze jedno do przekazania spod Zielonego Stawu Gąsienicowego:

Kaczuszka pozdrawia! (kwa!)